Odcinek 83

W błyskawicznie odnowionej i wypucowanej do połysku świetlicy ogródków działkowych zebrała się mieszczneńska śmietanka. Była, obecna i możliwie, że przyszła także. W końcu obsługę serwującą smakowite wigilijne dania stanowili najbardziej zaufani uczniowie alma mater przygotowującej przyszłych mistrzów rondla, patelni i śnieżnobiałej ściereczki przewieszonej przez ramię. A wiadomo, do serca - także wyborców najłatwiej trafia się przez żołądek.

Wokół zastawionych stołów utworzyło się kilka kółeczek, których uczestnicy ściszonym szeptem wymieniali uwagi. Pierwsze i największe kółko skupiało się wokół postawnej postaci Wójcika. W końcu po latach był tu niekwestionowanym numerem jeden. Niemal z czułością pochylał się nad delikatną sylwetką pani Dolińskiej, z wdziękiem rozdającej łaskawe uśmiechy. Obok doskonale prezentowali się młodzi ekspansywni i przyszłościowi politycy struktur działkowych, czyli Jurek Toczek i - jeszcze trochę onieśmielony Kowalski. Ekskluzywne kółko uzupełniali - senior Kuba Mocniak, zwalisty Boryński, czemuś jakoś smutny pan Leśniewski oraz nierozłączni pan Poranek i Młody Prezes. W galowych strojach towarzyszyli im wodzowie miejscowych służb mundurowych, jak zawsze na właściwym miejscu.

Przy drugim końcu stołu, po jego obu stronach rozlokowały się mniejsze grupki. Twarze ich uczestników były co najmniej poważne, o ile nie zwyczajnie smutne. Dla wielu była to ostatnia wizyta wigilijna w tej świetlicy, z czego doskonale zdawali sobie sprawę.

Jak zawsze ramię w ramię stanęli Chruściel i Długal w towarzystwie biznesmena Podłużnego, Czesia Wałacha, Mecenasa i jeszcze kilku małych przegranych. Tematem ściszonych rozmów w tej grupie mogły być jedynie najświeższe informacje o wolnych miejscach pracy w najbliższej okolicy, z Londynem włącznie.

Druga także cokolwiek przysmucona grupa była jednocześnie najbardziej hałaśliwa. Dudnił lekko zachrypnięty bas Dyrektora w ferworze dyskusji walącego w plecy Rysia Bańkę. Obok nerwowo chichotały weteranki tych spotkań pani Stasia i pani Witek w towarzystwie kilku innych mniej rzucających się w oczy notabli. W pobliżu drzwi stanęli lekko zdystansowani coroczni fundatorzy tych spotkań, czyli nierozłączni Włodek Maciejko i Henio Krótki, w towarzystwie wyraźnie zmieszanego Frania Baczki. Pomimo poważnego wieku debiutował w tym towarzystwie. Jeszcze rok temu jego rola ograniczała się do zebrania surowców wtórnych pozostających po takich imprezach, a awans do wnętrza sali był chyba największą towarzyską niespodzianką spotkania. Jak wolny elektron przesuwał się pomiędzy wielkimi Mikołaj Styczeń, usiłując dyskretnie uszczknąć coś ze stołu, zanim nastąpi oficjalne wezwanie do konsumpcji. Demonstracyjnie w rozwianych połach marynarki powiewał na jego chudej szyi firmowy krawat w zielone osiołki.

- Kto go tu zaprosił?! - warknął Włodek Maciejko.

- Chyba nie zdążyli poprawić zeszłorocznej listy. Muszą się jeszcze trochę zadomowić - westchnął Henio Krótki.

- Przepraszam panowie - wtrącił się nieśmiało Franek Baczko - a dlaczego ja, drobny żuczek, akurat zostałem zaproszony na tak ekskluzywne spotkanie?

Biznesmeni spojrzeli po sobie z uśmiechem. - Bez fałszywej skromności, panie Franiu, od dawna nikt w Mieszcznie nie zrobił takiej furory jak pan! - Henio dłonią wielkości łopaty uścisnął szczerze prawicę Frania.

- Eeee, to przecież tylko mała jednoosobowa firma... Jeden człowiek, jeden samochód...

- Jeden Rudy co wyszedł z budy! - rymnął Włodek Maciejko. - No niech pan nie ukrywa, że to pana ręka! Nikt nie przypuszczał, że można to tak błyskawicznie załatwić!

- I firma ruszyła znów pełną parą! Idą lizaki przed świętami jak woda! I to już w dwóch bramach, a nie w jednej! - pokręcił głową z podziwem Henio.

- Panie Franiu, pozwoli pan, że tak familiarnie? Nie pamiętam od lat tak skutecznej akcji. Wczoraj Rudy siedzi, interes leży - dzisiaj Rudy chodzi, a interes kręci się lepiej niż przedtem! Szczere gratulacje! Mam nadzieję, że jeszcze wspólnie wiele dokonamy? - Włodek Maciejko był zachwycony.

- Wiecie panowie, to może pomyłka... Zwyczajnie, ludzie mnie lubią... - Franek skromnie spuścił wzrok.

- I my też, i my też - prześcigali się w komplementach jego nowi przyjaciele.

- Ja też, ja też! - dołączył do grupki Mikołaj Styczeń, przeżuwając szybko resztki wielkiego pieroga z kapustą, który udało mu się podebrać z półmiska, a krople tłuszczu kapały na wesołą mordkę zielonego osiołka zdobiącego krawat.

- Co pan też? - burknął niechętnie Maciejko.

- Ja też bym tak razem z wami... Rozumiecie, wolny człowiek jestem, ale z koneksjami. Bywa się tu i ówdzie, zna parę osób! - lansował się Styczeń.

Henio wykrzywił twarz w nieszczerym uśmiechu - Jedyny biznes, w jaki pan jeszcze może wejść to już tylko magiel! Tu widać, że z pana fachowiec i to nie byle jaki!

- Dlaczego magiel? Wiecie z kim ja... no tego, po kieliszeczku? I prawie mi się nogi nie plątały! Kulturalnie!

- To może pan pogada z tym towarzystwem - Henio wskazał grupkę skupioną wokół Dyrektora. - Tam też prawie nie piją.

- Eee... - Styczeń spojrzał na panie pozujące z Dyrektorem do pamiątkowego zdjęcia.

- Co eee..., co eee? - Franek był zdziwiony takim potraktowaniem bądź co bądź zasłużonych dla Mieszczna osób.

- Panie, ja może starszy, ale chłop jeszcze jestem, no nie? I wiesz pan, co bym powiedział takiej jednej z drugą? Idź pani do magla i sobie zmarszczki na krochmal wyrównaj!

Od okna rozległy się pierwsze takty kolędy...

Marek Długosz


Wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe.

2006.12.20