Kazimierz Łuszczaniec jest jednym z pierwszych mieszkańców, którzy przybyli do miasta po zakończeniu drugiej wojnie światowej. Niewiele osób wie o tym,

że można było wtedy znaleźć tu kort do tenisa i w pełni wyposażoną bazę wodną.

Szczytno, jakie pamiętam

ZE WSCHODU NA ZIEMIE ODZYSKANE

Przed drugą wojną światową rodzina Kazimierza Łuszczańca mieszkała w Złoczowie leżącym w województwie tarnopolskim. Posiadała ona w owym czasie 8 hektarowe gospodarstwo rolne, na którym hodowała liczne stada bydła. Na podstawie porozumień Wielkiej Trójki ziemie te po zakończeniu działań wojennych przeszły w ręce sowieckie. Po kategorycznej odmowie propozycji przyjęcia obywatelstwa radzieckiego cała rodzina musiała opuścić swoją własność. Ze sobą można było wziąć jedynie ubrania. Praktycznie cały posiadany dobytek musieli pozostawić na miejscu.

- Najbardziej żal mi było kundelka Burko, do którego bardzo się przywiązałem – wspomina pan Kazimierz.

Cała rodzina została wywieziona wagonem towarowym do miejscowości Rzezawa w okolicach Bochni. W czasie pobytu tam ojciec pana Kazimierza pracował jako kolejarz w pobliskim Krakowie. Po pewnym czasie otrzymał polecenia przesiedlenia się wraz z rodziną na tzw. ziemie odzyskane.

NA PAROWOZIE DO SZCZYTNA

- Doskonale pamiętam jak jadąc na parowozie ciągnącym kilkadziesiąt wagonów towarowych przejechaliśmy przez Olsztyn, a później wjechaliśmy na dworzec w Szczytnie.

W mieście słychać było strzały, wiele budynków płonęło. Najbardziej utkwił mu jednak w pamięci widok stojącego na dworcu czołgu z rozerwaną przy wylocie lufą. Poza tym w oczy rzucały się liczne grupy cywilów wywożonych w głąb Rosji. Oprócz nich do wagonów ładowano konie, krowy, maszyny i inne dobra, które następnie podążały w tym samym kierunku. W mieście wiele budynków było doszczętnie zniszczonych, a inne ciągle płonęły.

- Całkowicie zniszczony został budynek byłego starostwa w miejscu, gdzie dziś znajduje się pomnik Orła Białego. Kilka kroków dalej po drugiej stronie dzisiejszego banku przy ulicy Chrobrego płonął dom. Cała rodzina została zakwaterowana na ul. Chrobrego 8 w dniu 8 maja 1945 roku.

O BROŃ ŁATWIEJ NIŻ O ŻYWNOŚĆ

W mieście ciągle słychać było strzały. Jednak nie strzelali jedynie żołnierze. Ze znalezieniem broni i amunicji nie było problemu. Mimo swojego młodego wieku (9 lat) on sam miał kilka sztuk różnego rodzaju karabinów i pistoletów, z których często korzystał strzelając do znajdujących się w oknach nieodległej fabryki mebli swastyk. Wielkie składy amunicji znajdowały się przy drodze na Nowe Gizewo. O ile z bronią nie było najmniejszych problemów, to już o wiele gorzej przedstawiała się sprawa żywności, której notorycznie brakowało. Szukano jej w opuszczonych domach i piwnicach. Panował w nich widok, jakby gospodarze wyszli dosłownie 5 minut wcześniej. Cały dobytek znajdował się na miejscu, brakowało jedynie dokumentów, kosztowności i pieniędzy, które zapewne w wielkim pospiechu zostały zabrane przez ewakuujące się rodziny niemieckie. Poza tym w mieście brakowało prądu i wody. Po wodę udawali się do studni znajdującej się przy ulicy Lipperta.

- Na miejscu obecnej kotłowni była jakaś wytwórnia, obok niej rozciągały się urocze ogrody, gdzie znajdowała się studnia.

W miejscu obecnego sklepu spożywczego na ulicy Andersa pan Kazimierz dokonał ciekawego odkrycia. Zaraz po wojnie stała tam piękna willa, która została spalona przez Rosjan. Na terenie tej posiadłości znajdował się spory bunkier, ciągnący się przez całą długość działki od Chrobrego, aż po Lipperta.

- Był bardzo podobny do tego znajdującego się w parku przy ul. Skłodowskiej.

Po całym mieście wałęsały się liczne grupy bezpańskich psów i kotów. Sam przygarnął wyżła gładkowłosego. Wiele radości sprawiło mu także znalezione kryształkowe radio na słuchawki, które do swojego działania nie potrzebowało źródła prądu. Wiele rzeczy można było kupić od radzieckich żołnierzy, którzy chętnie wymieniali się na pędzony samogon. Można ich było spotkać w każdym zakątku miasta podśpiewujących sobie „My Krasna Kawaleria sadie na kania”?

SPACERUJĄC ULICAMI

Na dzisiejszej ulicy Lipperta 10 znajdowała się siedziba po niemieckim odpowiedniku dzisiejszego NFZ w Polsce czyli Krankenkase (kasy chorych). W budynku znajdowały się dziesiątki teczek z dokumentami ubezpieczonych. Swym wyglądem i panującym w nim porządkiem zachwycił pana Kazimierza park znajdujący się za częściowo spaloną Szkołą Podstawową numer 3. Oprócz licznych ławeczek, znaleźć tam można było kort do tenisa, a także służący do tańca podest.

- Na korcie położony był specjalny tartan. Pamiętam doskonale jak graliśmy tam w tenisa.

Widoczny dziś ciek wodny, to nic innego jak rów ściekowy, który w tamtym czasie był zupełnie niewidoczny, gdyż przykrywały go betonowe kręgi obrośnięte trawą.

Pewnego dnia w czasie wędrówki po mieście spotkała go bardzo niebezpieczna przygoda. W pobliżu dawnego budynku straży pożarnej stał wojskowy samochód ciężarowy. Z jego opony z głośnym sykiem uchodziło powietrze. Zainteresowało to chłopca, który podszedł i schylił się, by zobaczyć co się dzieje. W tym momencie usłyszał jak jeden z żołnierzy zarepetował broń.

- Wtedy zacząłem uciekać. Strzał nie padł, oglądając się za siebie widziałem jak drugi żołnierz wytrącił mu broń z ręki. Widocznie widział, że nic złego nie zrobiłem.

Na dzisiejszej ulicy Spacerowej, znajdował się cmentarz żołnierzy radzieckich, których zwłoki w późniejszym czasie zostały przeniesione na nekropolię przy ulicy Ostrołęckiej.

NAD JEZIOREM

Ulubionym miejscem pana Stefana Kazimierza było duże jezioro. Zadbane kąpielisko z pięknym pomostem, skocznią i wydzielonym miejscem do pływania znajdowało się tuż przy dzisiejszym MOS-ie. Również i tam zaszło wiele zmian. Kiedyś znajdował się w tym miejscu specjalny wykopany i wybetonowany kanał, którym można było dopłynąć pod sam budynek bazy, dzięki czemu nie trzeba było nosić pływającego sprzętu.

- Kiedyś to jezioro musiało tętnić życiem. W bazie było mnóstwo kajaków i łodzi. Szkoda, że to wszystko z roku na rok zostało zdewastowane.

Równie okazale prezentowała się druga baza wodna znajdująca się w okolicach Bartnej Strony. Była tam piękna trampolina.

- Bardzo szybko przejęło ją jednak wojsko. Uczono tam żołnierzy pływać.

Pan Kazimierz miał też okazję poznać pierwszego powojennego burmistrza Szczytna, pana Kozłowskiego, z ulicy Niepodległości. Był on zapalonym myśliwym, któremu często pomagał w polowaniach na zające idąc w tzw. nagonce. W tej znajomości nasz rozmówca upatruje początku swojej fascynacji łowiectwem, która trwa do dziś.

Łukasz Łogmin/fot. Ł. Łogmin