odcinek 181

Mieszczno, malutkie mazurskie miasteczko nudne jest zimą niczym naukowe rozważania o szczęściu powszechnym a nieosiągalnym. Najbardziej wyrozumiały czytelnik nie jest w stanie z otwartymi oczami dotrwać do trzeciego akapitu kolejnego odcinka sagi o smętkowej spuściźnie. Nie ma więc innego wyjścia jak przenieść się przynajmniej na chwilę w znacznie ciekawsze sycylijskie regiony, gdzie pod gorącym słońcem południa groźna camorra rządzi i dzieli niepodzielnie a okrutnie.

Don Wójcini capo di tutti cappi, czyli ojciec chrzestny rodziny Miescono, od której wieki temu nadano nazwę miasteczku, powrócił z dalekiego Rzymu w rodzinne pielesze zmęczony wypełnianiem ciężkich parlamentarnych obowiązków. Siedział teraz już rozluźniony w starym wygodnym fotelu pod okapem rodzinnego domu i spod przymkniętych powiek spoglądał na zakurzony, ale lśniący w słońcu rynek nazywany od niepamiętnych czasów Palazzio de Jurandini. Luźna, wypuszczona na spodnie długa biała koszula, obszerne, sięgające prawie do kolan skórzane buty i lekki słomkowy kapelusz z szerokim rondem nadawały ma wygląd starego, z lekka otyłego dobrotliwego wujaszka. Niejeden już popełnił w ocenie taki błąd i żaden z nieszczęśników nie miał okazji go powtórzyć. Oparta delikatnie o nogę stołu stara wierna lupara, bywała bardzo poręczna w doprowadzaniu do finału kłopotliwych dyskusji.

- Czy podróż nie była zbyt męcząca? – troskliwie spytała donna Dolinscono, ewenement na konserwatywnej Sycylii, czyli burmistrz Miescono, ustanowiony niegdyś przez Dona.

Don spojrzał z wdzięcznością – Chciałbym, aby w każdym miasteczku był taki dobry gospodarz jak ty, donna Dolinscono – pogłaskał jej rękę a ona, zarumieniona ze szczęścia, z satysfakcją zauważyła chmurę jaka oblokła rumiane zazwyczaj oblicze Salvatore Borini, prefekta okolicznych wiosek, który także już bladym świtem przybył, aby złożyć uszanowanie Donowi.

- Don Adriano – zaczął z lekka familiarnie Borini, bo nie każdemu wolno było tak zwracać się do Wójciniego – ja tylko proszę o sprawiedliwość! Nie można, mnie tak od lat oddanego rodzinie, potraktować jak ulicznego kundla i wyrzucić na bruk! – oskarżycielsko wskazał palcem donnę Dolinscono.

Wójcini przymknął oczy, uniósł lekko dłoń ponad blat stołu – Zawiodłeś mnie, drogi Salvatore, nie pierwszy raz ostatnio. Czyżbyś się starzał, twój wigor cię opuszcza? Jak możesz zwracać się do mnie z tak drobnymi sprawami?! Gdzie ustawisz swój fotel, to twoje zmartwienie… Byle mi tylko słońca nie zasłaniał. Zresztą nie powiesz chyba, że nie stać cię na kawałek nowego dachu nad głową? Po tym co dla was udało mi się osiągnąć? A tak przy okazji… Nie widzę tu dzisiaj Kuriniego z De Bowo? Czyżby zachorował?

- Wręcz przeciwnie – poderwał się Borini – jest zdrowy jak nigdy i wdzięczny ci ojcze chrzestny niezmiernie! Ale to nie Sycylijczyk, zrozum go, ma spodnie pełne wiatru i już gdzieś biega! W końcu tylko dzięki tobie będzie mógł w De Bowo w końcu wprowadzić trochę elektrycznej nowoczesności w ten nasz wolno płynący czas. Ale pojawi się tu niezwłocznie, by złożyć ci stosowne uszanowanie.

- Mam nadzieję, że będzie stosowne – mruknęła donna Dolinscono – ale czego można wymagać od obcych!?

Przez twarz Dona przebiegł cień uśmiechu. – Myślicie, że mi łatwo było też zgodzić się na to, że nasze świeże sycylijskie powietrze będzie zasmradzał taki Kurini? Takie teraz czasy – westchnął ciężko – że trzeba decydować się na kompromis… Nasze Miescono zresztą już od lat niestety śmierdzi i znane jest z tego nie tylko na Sycylii, ale i na kontynencie. Nawet w samym Rzymie. To już niewiele nam zaszkodzi, przyzwyczailiśmy się. Ale Kurini musi wiedzieć gdzie trafił… Czym sobie zasłużyłem na taki nietakt z jego strony? Na brak uszanowania? Czyżbyś naprawdę zaczął popełniać błędy, drogi Borini, stawiasz na ludzi bez kultury?

- Ależ…, ja przecież sam…!

- Pamiętaj, że nigdy nic do końca nie wiadomo i nasze De Bowo też mogą polubić ekolodzy, rozbić namioty, zagrodzić drogi… Trzeba korzystać z osiągnięć XXI wieku, nawet tu na dalekim południu… - z czułością potarł kolbę lupary.

Donna Dolinscono z satysfakcją patrzyła na zmieszanego Boriniego.

- I jeszcze jedno przy okazji… - wzrok Dona nagle stwardniał, a słynny uśmiech przyprawił nawet donnę Dolinscono o drżenie łydek.

- Dobrze, żeby Kurini szybko się dowiedział jak kończą na Sycylii tacy, którym nie po drodze z naszymi starymi zwyczajami. Patrzcie, taki Jerry Toccoli, młody człowiek a szybko się uczy… Nie to co ta kulawa kaczka Marinari z Dwizino! I po co ten Marinari nam tak przeszkadzał? Co osiągnął? Długo się uczy, chociaż dottore! Nie chciał po dobroci z właściwymi ludźmi współpracować, to nasz Toccoli zrobi to za niego. Mądry młodzieniec wie, że trzeba poczekać na swoją kolej. Dziobania!

Marek Długosz