Od kilku tygodni w Polsce trwa burza wokół książki Artura Domosławskiego „Kapuściński. Non – Fiction”. Wdowa po Ryszardzie Kapuścińskim próbowała nawet zablokować jej wydanie. Na łamach mediów o książce i jej bohaterze wypowiadają się publicyści, dziennikarze, wydawcy, prawnicy, historycy. Opinie są różne. Życie Ryszarda Kapuścińskiego niewątpliwie było bardzo bogate. Znalazł się również w nim interesujący mazurski epizod.

Kapuściński na Mazurach

W księgarni

W sobotę 27 lutego odwiedziłem szczycieńską księgarnię. Byłem nieco zdziwiony obecnością na półce kontrowersyjnej książki Artura Domosławskiego „Kapuściński. Non – Fiction”, która przecież miała się pojawić w sprzedaży dopiero od 1 marca, o czym szczegółowo donosiły media. Zresztą mniejsza o to. Przystąpiłem do szybkiego przeglądnięcia a raczej przeszukania książki. Interesował mnie tylko jeden jedyny wątek: Kapuściński w wojsku, a konkretnie na poligonie wojskowym. Świetnie bowiem wiedziałem, że w latach pięćdziesiątych Ryszard Kapuściński uczestniczył w ćwiczeniach na poligonie wojskowym w Muszakach, rozpościerającym się na terenie powiatu nidzickiego i szczycieńskiego, na obszarze gmin Jedwabno i Wielbark. Może Domosławski w swej głośnej książce coś o tym napisał?

Trochę

kryptoreklamy

W 2005 roku zamieściłem w „Roczniku Mazurskim” publikację noszącą tytuł „Atlantyda nad rzeką Omulew. Losy nieistniejących miejscowości położonych na granicy powiatów szczycieńskiego i nidzickiego”. Jej skrócona wersja, podzielona na odcinki, była drukowana w 2008 roku w „Kurku Mazurskim”. Publikacja dotyczyła terenów dawnego poligonu wojskowego w Muszakach. Napisałem tam, że w latach pięćdziesiątych na obozie letnim na poligonie przebywała kompania studium wojskowego Uniwersytetu Warszawskiego, a w jej składzie między innymi znany pisarz i podróżnik Ryszard Kapuściński (wówczas dowódca jednego z plutonów kompanii!), Andrzej Mularczyk – scenarzysta między innymi filmu „Sami swoi” oraz Jerzy Urban.

Kapral Szymuś

W publikacji przytoczyłem też anegdotkę na temat szefa kompanii studium wojskowego, kaprala Szymusia. Kapral nadużywał zaimka „mi”, na przykład: „Zapiąć mi rozporek”, „Trzymać mi krok”, „Umyć mi nogi”. Do najbardziej znanych opowieści z obozu letniego dla żołnierzy – studentów należała ta o przyjmowaniu cywilnych ubrań do depozytu. Przyjmujący do depozytu to oczywiście kapral Szymuś. „Buty, zapisać mi 10 zł” – Szymuś zwraca się do pisarza. „Ależ obywatelu kapralu, to są buty amerykańskie” – protestuje właściciel butów. Szymuś: „Amerykańskie mówicie? To zapisać mi jeden złoty”. Andrzej Mularczyk opowiadał o kapralu Szymusiu Romanowi Bratnemu, który pisał wówczas książkę „Kolumbowie rocznik 20”. I wskutek tego w powieści tej jeden z żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego nadużywa „mi”.

Przodownik

Mój trud księgarnianego poszukiwacza opłacił się i w książce Domosławskiego faktycznie znalazłem fragment o starszym szeregowym Kapuścińskim i poligonie w Muszakach (strony 80 – 81). Zaczyna się od wspomnień znanego felietonisty, a wówczas studenta historii sztuki, Krzysztofa Teodora Toeplitza: Rysiek był naszym przodownikiem. Przywiązywał wagę do tężyzny fizycznej, mimo że miał raczej drobną posturę. Ta tężyzna pomogła mu później przetrwać w ciężkich warunkach w Afryce, gdzie pracował jako korespondent Polskiej Agencji Prasowej. Jeszcze przed obozem dla podchorążych, który odbywał się pod koniec szkolenia, awansowali Ryśka na starszego szeregowca i nam, zwykłym szeregowcom, starszy szeregowy Kapuściński dawał porządnie w kość. Ostrzejsze bieganie, więcej pompek… Większość traktowała zajęcia wojskowe z przymrużeniem oka, Rysiek – śmiertelnie serio.

Poligon

To, co się działo na poligonie w Muszakach szerzej w książce Domosławskiego oddaje jednak fragment wspomnień Mirosława Ikonowicza, wówczas studenta historii a później również dziennikarza i podróżnika, współpracownika Kapuścińskiego. Wspomnienia te pochodzą z książki Ikonowicza „Zawód: reporter. Wilno – Hawana – Madryt”, wydanej w 2007 roku. Przytoczę je za tą książką, gdyż są tam nieco szersze niż fragment przedrukowany przez Domosławskiego. Ikonowicz wspomina: Przed egzaminem magisterskim pozostawało jeszcze do zaliczenia wojsko. Kapuściński jako żołnierz był chyba lepszy od nas wszystkich na roku. Niejeden raz ratował mi skórę, gdy razem odbywaliśmy ćwiczenia wojskowe po ukończeniu Wydziału Historii na Uniwersytecie Warszawskim… Po to, aby przystąpić we wrześniu do egzaminu magisterskiego, każdy z nas musiał jeszcze zdobyć stopień oficerski. Świeżo upieczeni magistrowie historii i innych wydziałów UW pojechali 1 lipca 1955 roku pociągiem towarowym na dwumiesięczne ćwiczenia na głębokich mazurskich piachach w okolicach Nidzicy. Mieszkaliśmy w namiotach rozbitych pod na wpół wyludnioną wsią Muszaki, co piątek były na obiad niewymoczone śledzie z makaronem. Jeśli ktoś nie próbował, zapewniam, że śledzi, i to zwłaszcza niewymoczonych, z makaronem po prostu jeść się w żaden sposób nie da. Szeregowy Kapuściński był bodaj jedynym, który to potrafił. Toteż cały nietknięty piątkowy posiłek wędrował w wojskowych kotłach wprost ze stołówki na wóz hodowcy świń z Muszaków, który miał układ z naszym sierżantem, szefem i kucharzem. Nie za mocne kondycyjnie, niedożywione studenckie wojsko traktowano na ogół jak zwykłych poborowych. Podoficerowie wyżywali się na studentach, mając świadomość, że z ćwiczeń każdy z nas wyjedzie z dwoma gwiazdkami na epoletach i będą musieli nam salutować. Rysiek był wzorowym żołnierzem i bez szemrania znosił nawet w lipcowy skwar marsze i biegi po głębokim piachu w pełnym bojowym rynsztunku i w masce gazowej. Wielu mdlało. Szybko zdobył poważanie, a nawet chyba rodzaj autorytetu u naszych zawodowych kaprali.

Sławomir Ambroziak

PS. Za tydzień o tym, jak Ryszard Kapuściński organizował chór na poligonie w Muszakach.