LEŚNE TROFEA

Ostatnio trochę popadało, więc wielu mieszkańców miasta ruszyło do okolicznych lasów na grzybobrania. Jedni mówią, że latoś coś nie bardzo sypnęło owym leśnym runem, inni, że trzeba znać odpowiednie miejsca, to wtedy zawsze się coś uzbiera. Jak jednak jest naprawdę z tymi miejscami, przekonajcie się, Szanowni Czytelnicy, sami.

Leśne trofea

BOROWIKI PRZY BUNKRACH

W ubiegły czwartek Olga Jasionowska i Zosia Biedrzycka z ul. Ogrodowej, wybrały się w odwiedziny do prababci, która mieszka na ul. Podleśnej. Stamtąd wyruszyły do nieodległego lasu rozciągającego się za stadionem, aby powędrować szlakiem poniemieckich bunkrów nie tak dawno opisywanych w naszej gazecie. Przy okazji tej historyczno-krajoznawczej wycieczki znalazły niespodziewanego bonusa w postaci dorodnego prawdziwka i kilkunastu mniejszych kurek, o czym nie omieszkały poinformować naszą redakcję.

BOROWIKI W TRAWIE

Z kolei 5-letni Gabriel Samsel, który mieszka w Nowym Gizewie, uwielbia chodzić na grzyby do pobliskiego lasu, rozciągającego się tuż za jego domem. Oczywiście chodzi nie sam, a w towarzystwie dziadka Ryszarda Piekarskiego. Jednak tego lata ich wspólne wyprawy nie przynosiły oczekiwanych wyników, więc dopiero kiedy spadły deszcze spodziewali się, że grzyby wreszcie obrodzą. Ale, niestety, nic z tego. Choć przez kolejne dni zapuszczali się coraz dalej i dalej w głąb leśnej głuszy, na niewiele to się zdało. Nie licząc pojedynczych okazów, przeważnie wracali do domu z pustymi rękami, więc mama poradziła synkowi, aby dał sobie spokój z takimi wyprawami. Tak też się stało. Obaj z dziadkiem zrezygnowali z zapuszczania się w leśne ostępy, ograniczając się do buszowania na skraju ogrodu, tuż pod ścianą lasu, urządzając tam sobie rozmaite zabawy. I całkiem niespodziewanie, właśnie tutaj w trawie, a nie pod leśnymi drzewami znaleźli w ubiegły wtorek całe skupisko okazałych prawdziwków. Czegoś podobnego dotąd nie widzieli. W ciągu kilku minut zerwali 51 sztuk wspaniałych okazów, a każdy z nich był zdrowy jak rydz.

OKNA, GDY NIE MA BALKONÓW

Konkurs na najpiękniejszy szczycieński ogród i balkon został już zakończony i rozstrzygnięty, o czym piszemy w innym miejscu. Tymczasem „Kurek” otrzymał „zgłoszenie” na coś takiego, co widać u dołu. Jak się wydaje, całkiem przyzwoicie, a może nawet bardziej niż przyzwoicie wyglądający balkon.

- Dlaczego tak późno, kiedy już zapadły rozstrzygnięcia - pytamy dziewczynek, które przyniosły do redakcji zdjęcie.

- No bo to jest tak naprawdę nie balkon, a... okno - odpowiedziały nam. Hm, jak się okazuje, organizatorzy nie przewidzieli, że są w naszym mieście i tacy miłośnicy kwiatów, którzy ani tyciego ogródka, ani nawet najmniejszego balkonu nie posiadają. Wynika to stąd, że mieszkają w blokach i w dodatku na parterze, gdzie jak wiadomo, tarasów się u nas nie buduje. Mają tylko okna, tak jak między innymi pani Sabina Wilkowska z ul. Lipperta. Jest to osoba bardzo skromna i o tym, że pięknie je udekorowała „Kurek” dowiedział się od jej córeczek, młodszej Klaudii i nieco starszej Natalii.

Od strony szczytowej blok, obecnie całkiem ładnie odnowiony, zdobią kwiaty jedynie w oknach państwa Wilkowskich, na innej ścianie, która sąsiaduje z siedzibą Banku Millennium, kwiecia jest dużo więcej, ale parter upiększają znowu tylko kwiaty Wilkowskich. Jak widać, niekoniecznie trzeba mieć balkon, aby dekorować go pięknie kwiatami. Przy odrobinie fantazji wystarczą same okna. Organizatorzy z kolei pewnie będą musieli zrewidować swój pomysł na konkurs i do bojów o najpiękniejszy ogród oraz balkon dodać jeszcze nową konkurencję - najpiękniejsze okna.

TORBY I ZARDZEWIAŁY KONTENER

W okolice starego targowiska sprowadził nas czytelniczy sygnał mówiący o tym, że po ulicy Targowej wiatr rozrzuca ogromne ilości foliowych toreb, które wpadają potem do licznych kałuż, utrzymujących się przez długi czas po każdym, nawet niekoniecznie obfitym deszczu.

- Jak to wygląda? - zapytywali nas klienci targowicy. Ale co tam pojedyncze torby foliowe. Zauważyliśmy bowiem tutaj kontener, który stoi na tyłach wokołotargowiskowych garaży. Przed nim leży kupa rozkładających się nieczystości znacznie przekraczająca rozmiary samego, okropnie pordzewiałego kontenera!

Po co on tam stoi, skoro nie jest systematycznie (albo w ogóle?) opróżniany? Z przytargowych okolic już niedaleko do parku nad małym jeziorem. Robota tam wre, co widać na zdjęciu poniżej.

Teren pod przyszłą zieleń jest już ostatecznie grabiony i wałowany, bo w sobotę po południu (23 sierpnia) wszystkie nowe nasadzenia mają być już zakończone. W parku oglądaliśmy niby-mola, zwane przez ich budowniczych gabionami (tak naprawdę gabion to tylko odpowiednio ukształtowane skrzynie lub walce siatkowe, wykonane z drutu stalowego i potem wypełniane w miejscu wbudowania kamieniem łamanym, a nie cała konstrukcja). Aż się prosi, skoro wnikają one parę metrów w toń jeziora, aby urządzić tam kawiarenki. Skoro bowiem nie można w miejskich jeziorach zażywać kąpieli, to niechby choć w ten sposób miejscowi i turyści mieli w miarę bliski kontakt w wodą, która niby jest skarbem mazurskiej ziemi. A może jednak kąpiel, przynajmniej w dużym jeziorze, będzie wkrótce możliwa?

WODNY EKSPERYMENT

Przy nieczynnej plaży miejskiej pojawiło się jakieś dziwne, baniaste urządzenie, zaś w wodzie bariera, jaką zwykle możemy oglądać tylko w tropikach, a której celem jest niedopuszczenie do kąpielowiczów rekinów lub parzących meduz. Takie niebezpieczeństwa w miejskim jeziorze z całą pewnością nam nie grożą, co zatem to wszystko znaczy?

Otóż Paweł Walkiewicz, były mieszkaniec Szczytna, a obecnie Warszawy, zaproponował władzom miasta nowy sposób na oczyszczenie wód nie tyle całego jeziora, ile wyznaczonego przez barierę kąpieliska. Dwukołowy wózek z baniastymi urządzeniami to podwójny filtr. Ma on w sobie promienniki ultrafioletowe do zabijania bakterii oraz zwykłe filtry piaskowe. Jest on w stanie oczyścić ok. 30 m3 wody na godzinę (uzyskuje się wodę zdatną do picia). W obrębie bariery, jak ocenia Paweł Walkiewicz, znajduje się ok. 400 m3, a więc jak wynika z prostego rachunku, całość wody zostanie przefiltrowana po ok. 13 - 14 godzinach. Z tego jednak powodu, że bariera nie jest w 100% szczelna, filtrowanie będzie odbywać się dłużej, a ponadto nie jeden tylko raz, bo woda obecnie jest mocno zanieczyszczona. Efekt byłby szybszy, gdyby filtrowanie odbywało się w maju, albo czerwcu. Kiedy zjawiliśmy się na miejskiej plaży w poniedziałek 25 sierpnia, woda znajdująca się wewnątrz bariery różniła się barwą i przejrzystością od tej falującej w otwartym jeziorze. Różnica nie była powalająca, ale i tak to nie oko, a laboratoryjne badania powiedzą nam, czy eksperyment się uda. Już bowiem we wtorek 26 sierpnia miejscowy sanepid pobierze próbki filtrowanej wody, no i wszystko będzie wiadomo. Niestety, tego dnia „Kurek” znajdzie się w kioskach, wskutek czego nie zdążymy podać wyników. Warto jeszcze by dodać, że taka próba oczyszczania wód w jeziorze prowadzona jest w Polsce pierwszy raz. Dotąd z pozytywnym skutkiem filtrowano jedynie wody małych stawów, w których nie stosowano jakichkolwiek barier. Koszt agregatu filtrującego to ok. 50 tys. zł.

foto i tekst: M.R.P.