Moje miasto

W związku z tą wiosną, gdy zakwitły kwiaty, krzewy i drzewka, miasto nasze wypiękniało w oczach. Czyż nie cieszy taki widok - ratusz w obramowaniu bratków i tulipanów? - fot. 1.

W założeniach miało być bardziej patriotycznie, chodziło o zachowanie stosownych proporcji między bielą a czerwienią, ale wyszło nieco inaczej. Biało kwitnących tulipanów rośnie znacznie mniej. Nie czepiajmy się jednak szczegółów, skoro tuż obok, w parku nad małym jeziorem jest jeszcze bardziej urokliwie. Zaledwie dwa lata temu był to dość smętny skwer, ulubione miejsce spotkań amatorów tanich win, którzy zasilali wody jeziora w najrozmaitsze flaszki i resztki zakąsek. Dziś miejsce to przerodziło się w chętnie odwiedzany przez mieszkańców miasta park z prawdziwego zdarzenia - fot. 2. Teraz niewiele osób wrzuca tutaj butelki do wody, co najwyżej chlebek dla łabędzi, czy kaczek. Coś się w tym Szczytnie jednak zmienia - i obiekty, i obyczaje.

Po perypetiach opisanych w poprzednim numerze „KM” już bije w górę fontanna, i to efektowniejszym niż w ubiegłym roku strumieniem - fot. 3.

- Tylko on jakiś taki niewysoki, istna mizerota - dzieli się z nami swoimi wrażeniami pewna starsza pani.

No tak, jak wyjaśniono nam w ratuszu, akurat w okołopołudniowych godzinach stosowany jest wariant „oszczędnościowy” - fontanna pracuje na pierwszym biegu. W godzinach późniejszych bije już wyżej, chociaż z powodu rozczłonkowania strugi już nie tak wysoko, jak w ubiegłym roku. Ogólnie jest jednak o’key, a ponadto ruszają już prace nad brzegami dużego jeziora, gdzie mają powstać jeszcze piękniejsze zakątki. Już na placu zabaw pod ruinami wyznaczono parcele, na których zostaną ulokowane nowe parkowe obiekty, już jacyś ludzie kręcą się z niwelatorami obok mostku nad kanałem, a on sam został ogrodzony taśmami ostrzegawczymi - fot. 4.

Zapewne uważny Czytelnik dostrzeże, że z mostkiem jest coś nie tak - brakuje mu charakterystycznego daszka. Cóż, ta drewniana konstrukcja idzie do rozbiórki, stąd te taśmy, ale jak powiedział nam kierownik budowy Wiesław Wilczarski z mrągowskiego „Ekomelbudu” (wykonawcy robót nad dużym jeziorem), ze względu na długi weekend powstrzymano się jeszcze z ostatecznym demontażem, aby spacerowicze mogli sobie tędy pochodzić. Jednak zaraz po 3 maja mostek zniknie definitywnie. W jego miejscu powstanie nowy, dostępny także dla rowerzystów i inwalidów na wózkach.

Tu się coś zaczyna, gdzie indziej finalizuje. Akurat został ukończony „on-linowy” zakątek na placu Juranda. Ku nieukrywanej satysfakcji naszego felietonisty Andrzeja Symonowicza, już dawno znikła stamtąd zgrzebna, pseudoludowa chata, w której mieścił się punkt informacji turystycznej. Zamiast niej mamy stylowe ławeczki, a jedna, ta z figurkami została zaopatrzona nawet w instrukcję obsługi, umieszczoną na stojącej obok tablicy. Instrukcja nie tyle objaśnia jak należy siadać, bo jakżeby sadowić się inaczej, jak nie na wiadomą część ciała, ale co i jak zrobić, aby być na „wizji,” czyli w internetowej kamerze. Gdy już będziemy w jej obiektywie, możemy słać pozdrowienia z coraz to piękniejszego Szczytna na cały dosłownie świat.

ZAKĄTEK NAD ROWEM

Oprócz jezior mamy też i inne miejskie cieki, czyli otwarte rowy. Jeden z większych toczy swe wody między ul. Królowej Jadwigi, a ul. Gdańską. W rowie, jak to w rowie pływają rozmaite plastikowe butelki i inne nieczystości, ale nad jego brzegiem, tam gdzie przecina go gruntowy odcinek ul. Lidzbarskiej znajduje się kolosalne wysypisko śmieci. Na poczesnym miejscu królują znane nam skądinąd łazienkowe i kuchenne sprzęty - fot. 5.

Fotografia nie oddaje tego lokalnego wysypiska w całym wymiarze, bo widoczne zwały najróżniejszego śmiecia to tylko część, całość ciągnie się na przestrzeni dobrych kilkunastu, jeśli nie kilkudziesięciu metrów. Jak to jest, że w niektórych miejscach miasto nasze jest zadbane, oczy cieszą urokliwe zakątki, z których korzystają zadowoleni obywatele, no a potem w innych rejonach urządzają takie antyprzyrodnicze obszary?

OWAD ZNIKĄD

Jak wiemy z poprzedniego numeru „Kurka”, nasze wielkie, parkowe kasztanowce są zagrożone przez malutkiego motyla o dźwięcznej, ale trudnej do wymówienia nazwie: szrotówek kasztanowcowiaczek. Krótki artykuł na tyle zaciekawił Czytelników, że teraz dodamy jeszcze trochę szczegółów. Ów szkodnik to bardzo ciekawy, choć mały motyl o długości ciała nieprzekraczającej 4 mm, a ciekawy dlatego, że pojawił się na świecie całkiem niedawno. Po raz pierwszy kasztanowcowiaczka wypatrzono w Macedonii w 1985 r., skąd rozprzestrzenił się na dalsze europejskie obszary, by w 1998 r. dotrzeć także do Polski.

Jako nowy gatunek nie ma żadnych naturalnych wrogów, stąd to błyskawiczne opanowywanie kolejnych terenów oraz trudności ze zwalczaniem. Jedną z metod tępienia jest właśnie stosowanie opisanych pułapek lepowych, wspomaganych feromonami, a to dlatego, że właśnie teraz (na przełomie kwietnia i maja) szrotówek lubi spacerować po pniach kasztanowców. Robi tak nie bez przyczyny, a w celach prokreacyjnych, w poszukiwaniu samicy. W trakcie tych miłosnych spacerów powinien, ku swojej zgubie, wejść na opaskę - tak mówi teoria. „Kurek” postanowił zatem sprawdzić jak to wygląda w praktyce i udał się do parku, by popatrzeć co też złapało się na lep. Najwięcej przylepiło się pospolitych much. Widać też jakieś zielone, delikatne owady, nawet osy i pająki, w tym jeden był szczególnie okazały. Wybrane fragmenty tego owadziego światka złapanego na lep pokazuje zdjęcie - fot. 6. Ale nie tylko „Kurek” oglądał pułapki-lepy. Przy jednej z nich stała mała Agatka, która wypatrzyła dwie uwięzione biedronki. Była bardzo zmartwiona, że w mazistej substancji utkwiła na dobre para bożych krówek i na nic zdało się ich bezsilne przebieranie nóżkami - fot. 7.

Cóż, owady wydobyte z pułapki całe były skąpane w kleistej substancji, no i nie wiadomo czy uwolnione zdołają się z niej oczyścić... Co gorsza, ani my, ani Agatka nie wypatrzyła ani jednego przedstawiciela kasztanowcowiaczka. Jeszcze się nie obudziły z zimowego snu?